Do odważnych świat należy, dlatego cykl "KSIĄŻKA NA WEEKEND" co jakiś czas zmieni nazwę na "OPOWIADANIE NA WEEKEND". Pisanie do szuflady już mi nie wystarcza. Nikt mi nie wytyka błędów stylistycznych, nikt mnie konstruktywnie nie krytykuje :) Pomyślałam, że czas to zmienić!
Na pierwszy ogień pójdzie Basia
Część czytelniczek już ją zna, ale chciałam udostępnić to opowiadanie na moim blogu. Historia Basi znalazła się w tomiku "Wydarzyło się w Malowniczem" wydanego przez Magdalenę Kordel, autorkę serii "Malownicze: Wymarzony dom" i "Malownicze: Wymarzony Czas", a także "Malownicze: Tajemnica Bzów" (premiera 04.05).
A tymczasem zapraszam do czytania...
Listy
- Nie kończ Mareczku, wiem czym tam
psy szczekają – Basia spojrzała na open space. Na szczęście
nikt nie zainteresował się ich rozmową.
- Byłaś tam już kiedyś?
- Nie, ale znam to powiedzenie. To
naprawdę taka dziura?
- Jak krater...
- Doskonale – Basia klasnęła z
uciechy, wprawiając Marka w osłupienie – właśnie tego mi
trzeba. Mam nadzieję, że jednak nie będzie nudno.
- A co się może wydarzyć w
Malowniczem? Psy zaczną szczekać pyskami? – Marek uśmiechnął
się pod nosem.
Tematem tekstu, który miał wyjść spod pióra Basi, był bardzo niecodzienny testament pewnej starszej pani. Według relacji naczelnej – do odebrania spadku brakuje jednego z trzech spadkobierców. O tym jak go znaleźć, wie tylko przyjaciółka zmarłej. Ta jednak, zastrzegła, że wszystkie informacje przekaże jedynie Barbarze Marczyńskiej. Niestety dotychczasowe poszukiwania okazały się bezowocne, dlatego do redakcji wrocławskiego miesięcznika przyszedł list, w którym wystosowano prośbę o pomoc Basi. No tak, gdzie człowiek nie może tam dziennikarza pośle – Basia jeszcze raz przejrzała notatki – nie wiedziała, że jej reportaże czytają również starsze panie. Widocznie jedna z nich jest jej wielką fanką. Pociąg, którym wybrała się do Malowniczego, sunął z niebywałą prędkością. Mogła wysiąść z pierwszego wagonu, ułożyć sobie bukiet z polnych kwiatów i wsiąść do ostatniego składu. Za oknem nie było niczego co mogłoby zaciekawić młodą dziewczynę z miasta. Sprawa spadku wydawała się bardziej interesująca. Jeden ze spadkobierców usilnie próbował odnaleźć drugiego. Widocznie strasznie mu zależy na tym spadku – pomyślała i spojrzała jeszcze raz na ostatni akapit. O trzecim spadkobiercy nie było słowa w liście do redakcji. Dziwne, ale pewnie nie potrzebuje spadku. Informacji miała mało co ją niezmiernie ucieszyło. Lubiła szukać, wyrabiać sobie pogląd na daną sprawę. Nie przepadała za narzucaniem jej opinii co naczelna robiła coraz częściej. Basia była wolnym elektronem i etat w redakcji trochę jej doskwierał. Pomyszkuję trochę, odszukam tego spadkobiercę, napiszę tekst i wrócę do Wrocławia. Muszę się zająć rodziną – pomyślała – te ostatnie tygodnie były dla nas bardzo trudne. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę ich zdrowych i uśmiechniętych.
Tematem tekstu, który miał wyjść spod pióra Basi, był bardzo niecodzienny testament pewnej starszej pani. Według relacji naczelnej – do odebrania spadku brakuje jednego z trzech spadkobierców. O tym jak go znaleźć, wie tylko przyjaciółka zmarłej. Ta jednak, zastrzegła, że wszystkie informacje przekaże jedynie Barbarze Marczyńskiej. Niestety dotychczasowe poszukiwania okazały się bezowocne, dlatego do redakcji wrocławskiego miesięcznika przyszedł list, w którym wystosowano prośbę o pomoc Basi. No tak, gdzie człowiek nie może tam dziennikarza pośle – Basia jeszcze raz przejrzała notatki – nie wiedziała, że jej reportaże czytają również starsze panie. Widocznie jedna z nich jest jej wielką fanką. Pociąg, którym wybrała się do Malowniczego, sunął z niebywałą prędkością. Mogła wysiąść z pierwszego wagonu, ułożyć sobie bukiet z polnych kwiatów i wsiąść do ostatniego składu. Za oknem nie było niczego co mogłoby zaciekawić młodą dziewczynę z miasta. Sprawa spadku wydawała się bardziej interesująca. Jeden ze spadkobierców usilnie próbował odnaleźć drugiego. Widocznie strasznie mu zależy na tym spadku – pomyślała i spojrzała jeszcze raz na ostatni akapit. O trzecim spadkobiercy nie było słowa w liście do redakcji. Dziwne, ale pewnie nie potrzebuje spadku. Informacji miała mało co ją niezmiernie ucieszyło. Lubiła szukać, wyrabiać sobie pogląd na daną sprawę. Nie przepadała za narzucaniem jej opinii co naczelna robiła coraz częściej. Basia była wolnym elektronem i etat w redakcji trochę jej doskwierał. Pomyszkuję trochę, odszukam tego spadkobiercę, napiszę tekst i wrócę do Wrocławia. Muszę się zająć rodziną – pomyślała – te ostatnie tygodnie były dla nas bardzo trudne. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę ich zdrowych i uśmiechniętych.
Malownicze okazało się całkiem
urocze, chociaż nudne. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przejazd
ze stacji do pensjonatu, w którym miała mieszkać zajął
kilkanaście minut, które Basia poświęciła na rozeznanie się w
topografii miasteczka. Rynek, kilka uliczek, dookoła królowały
góry. Nic specjalnego. Znikomy ruch, ludzi jak na lekarstwo.
W pensjonacie czekał na nią przytulny
pokoik z muślinowymi zasłonkami, szafą, małą komódką z lustrem
i pięknym kutym łóżkiem. Ktoś tu dokładnie przeczytał Anię z
Zielonego Wzgórza - pomyślała Basia i zaczęła się rozpakowywać.
Ta czynność okazała się wyjątkowo nudna. Pukanie do drzwi
wyrwało ją z drzemki, którą ucięła sobie na fotelu. Otworzyła
drzwi i oniemiała. W progu stał przystojny brunet o orzechowych
oczach. Jego śniada cera doskonale kontrastowała z jasnymi dżinsami
i niebieską koszulką z napisem ITALY.
- Dzień dobry. Przepraszam, że
przerywam, ale dostałem wiadomość, że już pani do nas dotarła
i pomyślałem...No cóż. Chyba panią zaskoczyłem – młody
człowiek spojrzał na Basię, która próbowała ujarzmić ręką
swoje bujne, rude loki - Czy możemy się umówić na podwieczorek
albo kolację?
- Ja...hmm...przepraszam - Basia
usiłowała zebrać myśli – zasnęłam po podróży i nie bardzo
wiem kim pan jest, skąd pan wie, że ja tu jestem i dlaczego mam
iść z panem na kolację?
- Przepraszam najmocniej, gapa ze
mnie, jak to mówi Franciszek. Jestem Paweł Choczyński.
- Spadkobierca...
- Tak, można tak powiedzieć. To ja
napisałem list do redakcji, bo utknąłem w martwym punkcie. Chcę
tę sprawę rozwiązać jak najszybciej ze względu na Franciszka.
- A Franciszek to drugi
spadkobierca?
- Tak, można go tak nazwać.
- Bardzo jest pan tajemniczy, ale to
dobrze – Basia uśmiechnęła się na widok zdumionej miny Pawła
– nie będzie nudno.
- To mogę Pani gwarantować –
Paweł rozciągnął swoje pełne usta w szerokim uśmiechu.
- Oj, czuję że nudy tu nie zaznam
– Basia uśmiechnęła się do samej siebie.
Podwieczorek z Pawłem
okazał się doskonałym pomysłem. Zapisała połowę notatnika i
zaplanowała cały następny dzień. Paweł okazał się wnukiem
spadkodawczyni. Wraz z drugim wnukiem – Franciszkiem mieli
otrzymać po połowie domu swojej babki. Niestety starsza pani
postawiła warunek, w którym zapisała, że jeden z pokoi na
poddaszu oddaje trzeciemu spadkobiercy. Człowiek ten nosi imię
Zenon, a reszta informacji dotycząca jego danych osobowych
spoczywała w rękach pani Stasi - najlepszej przyjaciółki babki
Pawła. Stanisława Grądziel – przeczytała Basia – obecnie
mieszka w domu opieki. Dziwnym trafem, pani Stasia uparła się, że
wszystkie dane przekaże jedynie Basi. Podała Pawłowi informacje
jak znaleźć Basię i w ten oto sposób list z prośbą o pomoc
dotarł do miesięcznika, w którym pracowała dziewczyna. Spojrzała
na zegarek. Już późno, a jutro czeka mnie pracowity dzień –
pomyślała. Najpierw wizyta w domu opieki, później sprawdzanie
danych, które otrzymam. Popołudniu pewnie będzie po wszystkim.
Jak się pospieszę to pojutrze będę miała gotowy tekst, a wtedy
zostanie mi dzień na wyszukanie innego tematu i ewentualny spacer
na najbliższą górę.
Nie wiedziała dlaczego, ale coś ją
ciągnęło na szczyt. Odkąd zobaczyła porośnięte sosnami i
świerkami Sudety zapragnęła wejść na chociażby jeden szczyt i
poczuć się tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy weszła z mamą na
Ślężę. Później wielokrotnie wyjeżdżały w Kotlinę Kłodzką,
żeby poczuć to niesamowite oczyszczenie jakiego doznaje się na
szczycie. To byłaby piękna podróż w przeszłość – pomyślała
Basia i szybko zamrugała powiekami. Łzy same popłynęły jej po
policzkach i z nimi zasnęła.
- Wyspana? Gotowa? - Paweł zarzucił ją pytaniami zanim zdążyła zapiąć pasy. - Na co? - Na rozmowę z ciocią Stasią – Paweł uśmiechnął się sam do siebie – to będzie bardzo ciekawa rozmowa jak myślę. Uparta z niej kobieta, ale niebywale urocza. Jakiś czas pomieszkiwała u nas, ale po śmierci babci stwierdziła, że nie wypada jej mieszkać z dwoma młodymi mężczyznami i przeniosła się do domu opieki. Szkoda, bo ciocia doskonale gotuje. I robi świetne naleśniki z dżemem marchewkowym. - Marchewkowym? - pierwszy raz słyszała o takim dżemie. - Pyszny. Musisz spróbować. Nie będziesz miała go dość. Franciszek go pochłania. Trzeba go stopować, żeby dla innych coś zostało.
Dom opieki w Malowniczem znajdował się w pięknej willi, która bardziej przypominała sanatorium, w którym Basia spędziła pierwszy wakacyjny wyjazd po śmierci mamy. Chociaż wszyscy bardzo się starali,ona nie potrafiła się cieszyć z wycieczek i spotkań z koleżankami. Strata mamy była największym nieszczęściem jakie spotkało ją w życiu. Przyjaciółka mamy wraz z mężem starała się ukoić ból małej Basi, ale to nie było łatwe. Była im jednak wdzięczna za te starania i kochała ich nad życie. Nadal jednak tęskniła za mamą. Ojca nigdy nie znała, więc cała dziecięca miłość była przeznaczona dla niej. Dla tej, która odeszła pewnego pięknego, lipcowego poranka.
Wspomnienia, które naszły ją po
przekroczeniu bramy domu opieki w Malowniczem, popsuły jej humor.
Nie na długo. Uśmiech na jej twarz powrócił, gdy tylko zobaczyła
kobietę maszerującą dziarskim krokiem w ich stronę.
- Pawełku, jak to dobrze Cię
widzieć – starsza pani poklepała towarzysza Basi po policzkach
- Oj kochanie, widzę że mi tu w
końcu swoją wybrankę przyprowadziłeś – pani Stasia spojrzała
na Basię i znieruchomiała.
Przez moment dziewczyna widziała przed
sobą istny słup soli, po czym ów słup poruszył się i położył
ręce na policzkach Basi. No to teraz ja dostanę klepanko –
pomyślała dziewczyna, ale nic takiego się nie stało. Starsza
pani pogładziła jej twarz i zachrypniętym głosem spytała:
- Basia? Basia Marczyńska?
- Tak jest proszę pani. Podobno
spodziewała się pani, że przyjadę. Bardzo się cieszę, że mogę
panią poznać.
- Moje kochane dziecko. To ja się
cieszę. Nawet nie wiesz jak bardzo. Chodźcie, zaparzę Wam
herbatki, mam też drożdżówki i troszkę dżemu marchewkowego –
pani Stasia ujęła pod rękę Basię, która kątem oka dostrzegła
łobuzersko uśmiechniętego Pawła. Ile radości może facetowi
sprawić dżem marchewkowy – uśmiechnęła się w duchu
dziewczyna.
- Widzisz moja droga. Myślę, że
Ty będziesz wiedziała jak znaleźć Zenka. Przynajmniej tak mi się
wydaje. Powiedz mi tylko jedną rzecz: jak miewają się Twoi
rodzice?
Takiego pytania, nie spodziewała się
ani Basia, ani tym bardziej Paweł.
- Ciociu, znasz rodziców Basi?
- Nie przeszkadzaj, Pawełku. Basiu,
czy możesz mi powiedzieć co słychać u Twoich rodziców?
Oniemiała i blada dziewczyna była w
lekkim szoku, co na ogół jej się nie zdarzało. Spojrzała w okno
i cicho odpowiedziała.
- Mama nie żyje. O ojcu nic nie
wiem – poczuła, że zbiera jej się na płacz. Wszystko w niej
buzowało. Z jednej strony, ból po stracie mamy był nadal duży, z
drugiej, wstyd z powodu ojca nie wygasł. Poczuła żal i złość
jednocześnie. Jednak wygrało dobre wychowanie i pewna doza
ciekawości. Spojrzała wyzywająco na panią Stasię i złość
minęła natychmiast po tym jak ujrzała łzy w oczach staruszki.
- Mój Boże, jesteś na tym świecie
sama moja dziecinko. Od jak dawna?
- Od szesnastu lat. Wtedy zmarła
mama. Wychowywała mnie jej przyjaciółka z mężem, więc zupełnie
sama nie byłam. Byli dla mnie bardzo dobrzy.
- A taty nie znasz? Poznałaś go w
ogóle?
- Nie. I nie chcę go znać.
- Dlaczego? Nigdy nie chciałaś go
poznać? Nie szukałaś go? - Paweł wtrącił się do rozmowy
- Po co? Zostawił ciężarną mamę,
a ona nawet złego słowa o nim nie powiedziała. Była kochana, nie
zasłużyła na to co ją spotkało – głos uwiązł Basi w gardle
- Przepraszam, ale myślę, że to moja prywatna sprawa. Czy znała
pani moich rodziców?
- Tak, Basieńko. Znałam. To stare
dzieje.
- Skąd ich pani znała?
- Twój tata stąd pochodził. Mamę
poznałam, na krótko przed tym jak znikła z Malowniczego na
zawsze. Wszystko przez Mirę, babkę Pawła.
- Boże, co babcia znowu nabroiła?
Jej grzeszki wychodzą na jaw dopiero po śmierci – Paweł był
autentycznie oburzony. Basia siedziała na fotelu nie rozumiejąc o
co w tym wszystkim chodzi.
- Usiądź Pawełku, straszysz
gościa. Basieńko czy wszystko w porządku? Może chcesz się
czegoś napić? Paweł nalej Basi wody. Zobacz jak bidulka zbladła.
- Ja...ja jestem zaskoczona. Nie
wiedziałam, że moi rodzice mieszkali w Malowniczem. Mama bardzo
kochała góry, często wchodziłyśmy na Ślężę, uwielbiała
Śnieżnik, ale nigdy nie wspominała skąd pochodzi. Wiedziałam
jedynie, że wychowywała się w domu dziecka, ale to było gdzieś
na Górnym Śląsku.
- Basiu, nie wiem skąd pochodziła
Twoja mama. Z pewnością Twój ojciec urodził się w Malowniczem i
tu mieszkał z rodzicami. Do dnia, w którym uciekł z domu.
- Nie obchodzą mnie dzieje mojego
ojca. Nie mam podstaw do tego, żeby w ogóle się nimi interesować.
Tak jak on nie interesował się mną czy też mamą.
Pani Stasia spojrzała na Basię jakby
rozważając w duchu następne słowa. Odezwała się spokojnym, ale
stanowczym tonem.
- Pozwól, że coś Ci opowiem.
Dwadzieścia sześć lat temu ojciec Pawła, Zbyszek spotykał się
ze śliczną dziewczyną. Był w niej bardzo zakochany, a
przynajmniej takie stwarzał wrażenie. Niestety dostał powołanie
do wojska. Wiedział, że śliczne dziewczyny mają wielu
adoratorów, dlatego poprosił o pomoc swojego brata.
- Brata? - Paweł wstał z fotela
jak oparzony – tata miał brata? Dlaczego nic o nim nie wiem? To
też sprawka babci? Tego jest już za wiele. Wiedziałem, że z
babci jest niezłe ziółko, ale tego się nie spodziewałem.
- Paweł, siadaj! - pani Stasia
wygładziła spódnicę, po czym podjęła przerwaną opowieść –
Zbyszek i Zenek. Synowie, o których ja mogłam tylko pomarzyć.
Mirka miała wielkie szczęście i dobrze o tym wiedziała. Może
nawet za dobrze – staruszka zadumała się aby po chwili spojrzeć
na Basię i stwierdzić – młodość ma swoje prawa, ale za rzadko
kieruje się rozsądkiem. Zbyszek poprosił Zenka, aby ten pilnował
jego ukochanej. Misja szczególna, więc i wybór brata wydawał się
oczywisty. Niestety ta nieszczęsna młodość i buzujące hormony
dały o sobie znać. Brat nie brat, w każdym razie Zenek był
bardzo przystojny i niezwykle opiekuńczy. Opieka nad Irenką,
wyszła poza ramy zwykłej opiekuńczości przyszłego szwagra,
jeśli wiesz co mam na myśli moje dziecko. W każdym razie, Irenka
zorientowała się, że jest w stanie błogosławionym i powiedziała
o tym Zenkowi. Ten się przestraszył i poszedł po radę do matki.
A Mira, jak to Mira, nie chciała kłótni między synami, gdyż
wówczas jednego z nich mogłaby stracić. Tego, jej matczyne serce
chyba by nie zniosło. Wieczorem poszła do Irenki i sobie wiadomym
sposobem przekonała ją do opuszczenia Malowniczego.
- Irena – tak miała na imię moja
mama – blada jak ściana Basia trzymała notatnik, ale nie była w
stanie zapisać żadnego zdania
- Domyśliłam się skarbie. Widzisz
Irenka była dumną młodą kobietą. Tak przynajmniej ja ją
zapamiętałam. Poznałam ją na krótko przed tą nieszczęsną
sytuacją. Była śliczna, jej zielone oczy i te rude loki, miały
prawo zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie.
- Ten Zenek – Paweł wtrącił się
w rozważania Stanisławy – to on tak spokojnie dał Irence
opuścić Malownicze?
- Zenek pracował jako drwal.
Wychodził wcześnie rano, wracał wieczorem. W drodze z pracy
dowiedział się od Kraśniakowej, że Irenka nie przyszła owego
dnia do pracy.
- No tak, niezawodna Kraśniakowa –
mruknął pod nosem Paweł – nasze lokalne radio, telewizja, prasa
i internet w jednym.
Basia spojrzała na Pawła, ale nie
zrozumiała o czym mówił. Myśli, stwierdzenia i domysły dosłownie
bombardowały jej głowę. Czuła, że ból zaraz rozsadzi jej
czaszkę.
- Zenek, jak się okazało, obdarzył
Irenkę, większym uczuciem niż się Mirce wydawało. Szybko
pobiegł do pensjonatu, w którym dziewczyna wynajmowała pokój.
Tam powiedziano mu, że Irena Marczyńska wymeldowała się z samego
rana, tłumacząc się pilną wiadomością od rodziny z Katowic.
Zenek, nie rozumiał o jaką rodzinę chodzi. Przecież, Irenka
twierdziła, że żadnej nie ma. Niestety, chłopak dowiedział się
również, o tym, że dzień wcześniej dziewczynę odwiedziła jego
matka. Pokłócił się o to z Mirą. Na nic się zdały jej
tłumaczenia o sile braterskiej więzi i zapewnienia o głębokiej
matczynej miłości. Zenek nie rozumiał troski matki. Tej samej
nocy, spakował się i wyjechał. Rano Mirka znalazła w jego pokoju
kartkę, w której napisał, że jedzie po Irenę i dziecko. I
prosi, żeby matka o nim zapomniała, bo on nie chce mieć z nią do
czynienia.
- I co sprowadził ją tutaj? Ojciec
się na niego wkurzył? - Paweł strzelał pytaniami jak z karabinu
maszynowego – Dlatego nie poznałem jedynego wuja?
- Pawełku, powoli. Poczekaj, już
tłumaczę – Stasia zrobiła łyk wody i podjęła wątek –
Zenek wyjechał i długo nie dawał znać. Po pewnym czasie, napisał
do Twojego dziadka kartkę, w której zapewniał, że jest zdrowy i
nadal nie ustaje w poszukiwaniach Irenki. Mira czuła, że pomimo
swoich starań straciła syna. Bolało ją to bardzo, ale cierpliwie
czekała na jego powrót. Zbyszek wrócił z wojska zakochany po
uszy w Twojej matce. Nie wiedział jak o tym powiedzieć Irence.
Zanim jednak wyruszył do pensjonatu, w którym mieszkała, Mira
powiedziała mu, że dziewczyna wyjechała. Zbyszek się zdziwił,
ale było mu to na rękę i szczególnie się nie zmartwił.
Bardziej zastanawiał się nad ucieczką Zenka, możliwe że łączył
ten fakt z wyjazdem Irenki, ale nie miał głowy do tej sprawy.
Szczęśliwie zakochany, wkrótce przedstawił Mirze swoją
wybrankę, potem był szybki ślub i jeszcze szybsze chrzciny. Nie
muszę nadmieniać, że wcześniakiem nie byłeś – Stasia
uśmiechnęła się filuternie do zamyślonego Pawła. On jednak
patrzył na Basię. Zjawiskowo piękną dziewczynę, którą poznał
dokładnie 24 godziny temu. Jakiś chichot losu – pomyślał –
na mojej drodze stanęła śliczna, rudowłosa Basia. Miał nawet
plan żeby po wszystkim umówić się z nią na kolacje i może
nawet rozkręcić tę znajomość. Tymczasem okazuje się, że
dziewczyna jest jego kuzynką.
- Witaj w rodzinie Basiu –
powiedział zanim pomyślał i zderzył się ze zdumieniem na twarzy
dziewczyny.
- Jakiej rodzinie? O co Ci chodzi? - Basia wydawała się zupełnie
zdezorientowana – nie wiem, tzn. to dla mnie chyba za dużo, ja...
- nagle wszystko się rozmyło.
Gdy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą
piękną śniadą twarz, z orzechowymi oczami, w których zobaczyła
niebywałą troskę. Pod głową czuła silne, umięśnione ramię.
Zdezorientowana, zamrugała kilka razy po czym spróbowała usiąść.
- Boże, Basieńko, ale nas
przestraszyłaś – pani Stasia szybko podeszła do dziewczyny
niosąc szklankę wody – napij się. Już dobrze? Myślałam, że
trzeba wezwać pielęgniarkę. Nie kiwaj tak głową. To nie
wyglądało dobrze.
- W porządku, czuję się dobrze.
Lekko zakręciło mi się w głowie, to chyba z przemęczenia.
- Raczej z nadmiaru informacji.
Tylko Kraśniakowa byłaby w stanie spokojnie przyjąć taką dawkę
rewelacji.
- Coś Ty się tak uczepił pani
Kraśniakowej – Stasia spojrzała z dezaprobatą na Pawła –
porządna, miła kobieta. Gdyby nie ona, nadal nie wiedzielibyśmy
gdzie szukać Basi, a przy tym i Zenka.
- Tylko, że ja nie znam żadnego
Zenka – Basia nie mogła sobie przypomnieć, żeby którykolwiek z
poznanych mężczyzn przedstawiał się jej jako Zenek – mama z
nikim się nie spotykała. W naszym otoczeniu żaden mężczyzna nie
nosił takiego imienia.
- Hmmm, to dziwne, bo w tym liście
pisał, że jest przy Tobie – pani Stasia w głębokim zamyśleniu
złapała się za podbródek.
- Jakim liście? Ciocia jakiś list
dostała z ważnymi informacjami? Dlaczego go ciocia nie pokazała
notariuszowi babci? - Paweł znów zarzucił staruszkę salwą pytań
- Oj daj Ty mi już święty spokój.
Czepiasz się Kraśniakowej, a moglibyście w jednym wywiadzie
pracować.
- Czyli przyznaje ciocia, że
Kraśniakowa jest....
- Nie kończ, proszę Cię bardzo.
Wracając do Twojego przesłuchania. Nie dostałam żadnego listu.
To znaczy, mam go na przechowaniu, ale list był adresowany do
Twojej babki. Dopóki żył Twój dziadek Jurek, Zenek pisał do
niego kartki świąteczne i urodzinowe. Przychodziły z różnych
miast. Domyślaliśmy się, że nie znalazł Irenki, że nadal
szuka. Po śmierci dziadka, przyszła jeszcze jedna z kondolencjami
i pozdrowieniami dla Zbyszka i jego rodziny. Mira trzymała tę
kartkę w książeczce do nabożeństwa, gdyż to był namacalny
dowód, że Zenek się nimi interesuje, że nadal są dla niego
ważni. Zbyszek obraził się na to, że jego jedyny brat nie odzywa
się do niego. Zachowywał się tak jakby wymazał Zenka ze swojego
życia. Później w tym okropnym wypadku zginęli rodzice Pawełka.
Mira strasznie to przeżyła. Cierpiała, ale jednocześnie
dziękowała Bogu, że Pawełkowi i Franciszkowi nic nie jest. Cały
czas martwiła się o Zenka i marzyła o tym, żeby znów go
zobaczyć. Zenek wysłał kartkę z kondolencjami, a Kraśniakowa
twierdziła, że w dniu pogrzebu Twoich rodziców, widziała go na
cmentarzu. Zenek napisał list do Miry. Dowiedziałyśmy się, że
znalazł Irenkę, która niestety zmarła, on zaś otoczył opieką
ich wspólną córkę, Basię. Na liście nie było żadnej
wskazówki, która pomogłaby Mirze dotrzeć do Zenka, gdyż list
nie miał nawet znaczka. Domyśliłyśmy się, że Zenek nadal bywa
w Malowniczem. Szkoda, że jego urażona duma nie pozwoliła mu na
pojednanie z matką. Byłaby z Ciebie dumna. Kiedyś zwierzyła mi
się, że gdyby miała córkę nazwałaby ją Basia. Widać miały z
Irenką podobny gust.
- Pani Stasiu, czy pani twierdzi, że
Zenek był moim ojcem? W takim razie był kłamcą. Nikt, oprócz
wujostwa nie zainteresował się moim losem. Nie wiem, jeśli
faktycznie to on jest moim ojcem, to dlaczego nie przyszedł
porozmawiać. Dać znać, że jest, że mnie zna, że...no nie wiem.
Jakoś nie potrafię tego posklejać – Basia bezradnie rozłożyła
ręce. Jej ściśnięte wargi sygnalizowały zaciętość i próbę
wyparcia poznanych informacji.
- No faktycznie, to się troszkę
kupy nie trzyma – Paweł był równie zafrapowany całą historią
– nie bardzo rozumiem, dlaczego jej ojciec miałby się nie
przyznać, że nim jest. Przecież, każdy ojciec chciałby mieć
taką córkę – Basia uniosła oczy, w których Paweł dostrzegł
zdziwienie i pewnego rodzaju rozczulenie.
- Basiu, sama mówiłaś, że nie
chcesz znać ojca. Może on wiedział, że jesteś do niego bardzo
uprzedzona. Może był na tyle blisko, żeby sprawować nad Tobą
opiekę, ale jednocześnie na tyle daleko, żebyś go nie poznała –
pani Stasia wyciągnęła plik kartek ksero – to było dołączone
do listu od Zenka.
- To moje artykuły! – Basia
wertowała kartki, które ktoś odręcznie ponumerował. W prawym
górnym rogu każdej kartki, widniała data wydania poszczególnego
artykułu. Na kilku widniały odręczne notatki. Pismo było
znajome, ale nie mogła skojarzyć skąd je zna.
- Czy teraz jesteś w stanie
uwierzyć, że Zenek był Twoim ojcem?
- Ale ja nie rozumiem skąd on miał
moje artykuły? Niektóre z nich to nawet pierwsze wersje....Boże –
Basia wstała z fotela, pozwalając by kartki spadły z jej kolan.
Jedną ręką przykryła usta po czym szepnęła - ja je pokazywałam
tylko jednej osobie. Pani Stasiu czy ma pani zdjęcie Zenka?
- Nie, ja nie mam. W domu Pawła
jest jednak album ze zdjęciami Zbyszka i Zenka.
- U mnie? Nie przypominam sobie –
Paweł był szczerze zdumiony
- Na strychu. W pudle z pościelą
Waszej babki.
- Paweł ja muszę zobaczyć te
zdjęcia. Muszę! Rozumiesz?
- Rozumiem. W takim razie jedziemy.
Zabierzemy po drodze Franciszka.
Wyściskani przez panią Stasię, obdarowani kilkoma słoiczkami dżemu marchewkowego ruszyli do domu Pawła. Basia patrzyła tępo w ruchomy obraz za oknem. Ból głowy znów narastał. - Jak się czujesz? - w głosie Pawła wyczuła autentyczną troskę. - Dobrze, nie martw się, nie zemdleję po raz drugi. - Mdlej sobie ile chcesz. Obiecuje, że zawsze Cię złapię. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się to zdarzało często bo to jest bardzo niepokojące. - Dziękuję. Nie zamierzam padać zemdlona w Twoje ramiona. - Szkoda. Myślałem, że z Ciebie taka romantyczna dusza. No wiesz, rycerz na białym koniu i tym podobne. - Chodzi Ci o połówki jabłka. Myślisz, że czekam na moją? - Wiem, że po dzisiejszych rewelacjach to można trochę powątpiewać w sens takiego czekania. Z drugiej strony, Twój ojciec, tzn. Zenek przeszukał chyba cały kraj, żeby znaleźć Irenkę. - Nie wiadomo czy ją znalazł czy okłamał Twoją babkę. Co do mojej połówki jabłka, mam dwadzieścia pięć lat i nie mam nikogo. To oznacza jedno - moja druga połówka jabłka już dawno zgniła.
Wyściskani przez panią Stasię, obdarowani kilkoma słoiczkami dżemu marchewkowego ruszyli do domu Pawła. Basia patrzyła tępo w ruchomy obraz za oknem. Ból głowy znów narastał. - Jak się czujesz? - w głosie Pawła wyczuła autentyczną troskę. - Dobrze, nie martw się, nie zemdleję po raz drugi. - Mdlej sobie ile chcesz. Obiecuje, że zawsze Cię złapię. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się to zdarzało często bo to jest bardzo niepokojące. - Dziękuję. Nie zamierzam padać zemdlona w Twoje ramiona. - Szkoda. Myślałem, że z Ciebie taka romantyczna dusza. No wiesz, rycerz na białym koniu i tym podobne. - Chodzi Ci o połówki jabłka. Myślisz, że czekam na moją? - Wiem, że po dzisiejszych rewelacjach to można trochę powątpiewać w sens takiego czekania. Z drugiej strony, Twój ojciec, tzn. Zenek przeszukał chyba cały kraj, żeby znaleźć Irenkę. - Nie wiadomo czy ją znalazł czy okłamał Twoją babkę. Co do mojej połówki jabłka, mam dwadzieścia pięć lat i nie mam nikogo. To oznacza jedno - moja druga połówka jabłka już dawno zgniła.
Śmiech Pawła towarzyszył im aż do
pierwszego celu ich podróży. Jak się okazało – podjechali pod
budynek szkoły podstawowej. Do samochodu wsiadł chłopiec na oko
dziesięcioletni. Czarna czupryna i orzechowe oczy zdradzały
pokrewieństwo z kierowcą samochodu. Zdumiony chłopiec spojrzał na
nie mniej zaskoczoną Basię po czym rezolutnie się przedstawił.
- Franciszek Choczyński jestem.
Brat tego pożal się Boże kierowcy. Możesz mi mówić Franek –
Basia uścisnęła wyciągnięta w jej stronę rączkę – A Ty
jesteś tą dziennikarką z Wrocławia? Masz nam pomóc w
namierzeniu jakiegoś gościa, co w naszym domu powinien zamieszkać?
- Tak, Basia Marczyńska.
- Tak, tak wiem. Jesteś ta ruda
bogini o zielonkawych oczach jak u czarownicy. A kota czarnego masz?
- Franek, zamknij się na litość
boską – Paweł syknął próbując włączyć się do ruchu
- Spokojnie, koleś – chłopiec
poklepał brata po ramieniu i spojrzał na zdezorientowaną Basię -
Sam wczoraj zwierzał się Żurkowi przez telefon, że sprowadził
sobie tutaj taką rudo...rudo....
- Rudowłosą? - twarz Basi
rozjaśnił uśmiech.
- Rudowłosą boginię. Kuba z
piątej klasy mówi, że ta bogini to się raczej wyklucza z
czarownicą, ale ja się nie znam – chłopiec wzruszył ramionami
i rozsiadł się na tylnym siedzeniu.
- Franek! - Paweł wyraźnie
czerwony po twarzy spojrzał we wsteczne lusterko – Basia jest
najprawdopodobniej naszą kuzynką.
- No i lipa. Z kuzynką to Ty bracie
nigdzie nie zajedziesz – Franek objął ramionami brata.
- Boże – Paweł spojrzał na
Basię – przepraszam Cię bardzo. Muszę z nim porozmawiać na
temat manier. Nie do końca go ogarniam, chociaż zajmuje się nim
praktycznie od niemowlęctwa.
Basia spojrzała na braci. Widok był
absolutnie rozczulający. Starszy, skupiony na jeździe, ale
widocznie rozluźniony. Młodszy obejmujący jego szyję swoimi
małymi rączkami. Więź między nimi była namacalna.
- Franciszku usiądź na swoim
miejscu i zapnij pasy. Proszę Cię bardzo – prośba była
wypowiedziana stanowczym głosem i zadziałała natychmiast.
Chłopiec prędko ją spełnił i uśmiechnął się łobuzersko do
Basi.
- Fajnie będzie mieć kuzynkę.
Będziesz z nami mieszkała?
- Franek!!!
- Jesteśmy – Paweł zaparkował samochód przed drewnianym domkiem z zielonymi okiennicami. Dom był skąpany w krzakach róż, lilii i szałwi. Basia wysiadła i ogarnęła ją cudowna, słodka woń kwiatów. - Pięknie tutaj. - Babcia się starała. Ogród to było całe jej życie. Wszystkie smutki znikały kiedy przekopywała grządki. Teraz trochę się tu rozrosło, ale mam nadzieję, że niedługo ogarnę to wszystko. Wchodź do środka. Zaraz poszukam albumu.
Poszukiwania okazały się żmudne,
ale po dwudziestu minutach, Paweł wkroczył na werandę niosąc
tryumfalnie niebieski, skórzany tom.
Basia odetchnęła głęboko po czym
otworzyła album na pierwszej stronie. Zdjęcia ślubne dziadków
Pawła, następnie chrzty, wreszcie komunie dwóch chłopców. Dalej
album zawierał zdjęcia z różnego rodzaju uroczystości,
najczęściej urodzin o czym świadczyły torty ze świeczkami. W
pewnym momencie wzrok Basi zatrzymał się na zdjęciu młodego
chłopaka, na oko dwudziestoletniego. Położyła dłoń na
fotografii i lekko pogładziła twarz chłopaka.
- To jest...och, czemu mi tego nie
powiedział – Basia zaszlochała i ukryła twarz w dłoniach
Zdezorientowany Paweł nie wiedział co
ma zrobić. Klęknął przy Basi i podał jej chusteczkę.
- Basiu, co się stało? Czy to jest
Zenek?
- Nie wiem. To jest mój wujek
Andrzej – Basia połykała łzy, których nie potrafiła
powstrzymać.
- Nie rozumiem. Skąd fotografia
Twojego wujka znalazłaby się w albumie mojej babki?
- Po śmierci mamy, dwie osoby
zgłosiły się do opieki nade mną. Ciocia Agata, najlepsza
przyjaciółka mamy i wujek Andrzej – jak mi się wydawało
przyjaciel cioci Agaty. Wujek pojawił się w moim życiu kiedy
miałam jakieś dwa lata. W odwiedziny nigdy nie przychodził sam.
Zawsze towarzyszył ciotce Agacie. Uwielbiałam go, bawił się ze
mną, przynosił zabawki, a czasami nawet słodycze. Po śmierci
mamy, oboje chcieli się mną zająć. Były jakieś problemy z
powodu braku pokrewieństwa między nami. Szukano nawet moich
chrzestnych, ale okazało się, że to był lekarz i pielęgniarka
ze szpitala, w którym przyszłam na świat. Zupełnie obcy. I nie
byli parą. W czasie tej walki o mnie, wujek z ciocią bardzo się
do siebie zbliżyli. Po kilku miesiącach wzięli cichy ślub
cywilny. W końcu sąd przyznał im opiekę nade mną.
- Nie zastanawiało Cię, dlaczego
sąd jednak przyznał im opiekę nad Tobą? Przecież fakt ich ślubu
nie wpłynął na pokrewieństwo między Wami.
- Paweł, ja miałam dziesięć lat.
Mniej więcej tyle ile ma teraz Franek. Nie zastanawiałam się nad
takimi rzeczami. Cieszyłam się, że nie muszę iść do domu
dziecka, z którego moja mama nie miała wesołych wspomnień.
Miałam przy sobie dwie kochające mnie osoby. Tęskniłam za mamą,
ale wiedziałam, że czuwa nade mną. Byłam przekonana, że to ona
zesłała mi takich opiekunów.
- No, ale co z tym wujkiem
Andrzejem?
- To jest właśnie wujek Andrzej –
Basia postukała palcem w fotografię dwudziestolatka – Paweł czy
ja mogę odkleić to zdjęcie
- Oczywiście, jeśli to ma Ci w
czymś pomóc możesz je nawet zatrzymać – Paweł nie krył
zdziwienia
Basia ostrożnie odkleiła zdjęcie.
Tył fotografii był zapisany życzeniami
urodzinowymi z podpisem: dla kochanej mamy od syna Zenka.
W prawym górnym
rogu widniała data.
- To to samo
pismo. Daty na kserokopiach moich artykułów i data na tym zdjęciu.
One zostały napisane przez jedną osobę. A ja znam tylko
jednego mężczyznę, który pisze takie okrągłe cyfry.
- Wujek
Andrzej – Paweł domyślił się jakim torem podąża Basia –
poczekaj chwilę, znalazłem to na dnie skrzyni z pościelą. Paweł
wyciągnął z kieszeni kartki zawiązane tasiemką. Podał je Basi,
która szybko rozwiązała tasiemkę.
- To akty
urodzenia. Twojego taty – proszę, podała kartki Pawłowi - a
tu...Zenona Andrzeja Choczyńskiego. Wujek Andrzej przyjął
nazwisko ciotki Agaty. Nie interesowało mnie to, bo miałam inne
zmartwienia na głowie kiedy oni się pobierali. Faktem jest, że
nie wiedziałam nawet jak się nazywał wcześniej. Zresztą, i tak
nic by mi to nazwisko nie mówiło – Basia spojrzała na Pawła –
Wyobrażasz sobie. Najprawdopodobniej po śmierci mamy wychowywał
mnie mój tata. Tylko dlaczego nie powiedział mi prawdy? Dlaczego?
Muszę wrócić do Wrocławia i porozmawiać z ciotką Agatą.
Upewnić się co do nazwiska. Póki nie jest za późno. Wujek, tzn.
tata leży w śpiączce po wypadku na budowie. Muszę jechać, muszę
się dowiedzieć....Ja mam tatę. Po dwudziestu pięciu latach
dowiaduję się, że mój tata mnie szukał, znalazł i wychowywał
– Basia uśmiechnęła się do siebie - Muszę wracać.
- Paweł
słyszysz mnie? – Basia spojrzała na Pawła, który w jednej ręce
trzymał kartkę z aktem urodzenia swojego ojca, ale przed oczyma
trzymał jeszcze jeden arkusz.
- Co się
stało? Czemu tak zbladłeś?
- To list do
mojej mamy, od niejakiego Darka, w którym gratuluje szczęśliwego
rozwiązania i pyta o imię chłopca. Data wskazuje na miesiąc po
moim przyjściu na świat. W dalszej części pisze, że cieszy się,
że jego syn jest zdrowy i ma nadzieję, że będą szczęśliwi ze
Zbyszkiem. Żałuje, że moja mama nigdy nie kochała go tak jak
swojego męża. Czyli mojego, jak do tej pory, tatę? Boże, Ty
swojego ojca odnalazłaś, a ja właśnie straciłem – Paweł
kiwał z niedowierzaniem głową.
- Nieprawda.
Ojcem jest ten, który Cię wychował, który Cię kochał i był w
stanie zrobić dla Ciebie wszystko – Basia spojrzała na Pawła i
ujęła jego twarz w dłonie – nie czujesz się po trosze tatą
dla Franka? - Paweł niepewnie skinął głową.
Nagle wstał z
kolan i ujął rękę Basi.
- Teraz już
wiem jak się czujesz. Wiem, jak jeden list może namieszać w życiu
człowieka. Mój tata nie żyje, ale to przecież był mój tata. I
nic tego nie zmieni. Ty jeszcze masz szansę pobyć ze swoim. Chodź
pokażę Ci pokój Twojego ojca i Twój oczywiście. Jeśli będziesz
chciała nas odwiedzać. Tak pomyślałem o tej Twojej połówce
jabłka. Może jednak wszystko z nią w porządku.
Jeśli dotrwaliście do końca to jestem Wam bardzo wdzięczna :)
Napiszcie czy Wam się podobało:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję ślicznie za komentarz i zapraszam ponownie :)